19:15

Te trudne początki

"O mamusiu, po co mi to było? Aaaaaaaaaa, mamoooo, chcę do domku! Za jakie grzechy ja sobie na to pozwalam? DLACZEGO SAMA, DOBROWOLNIE POSZŁAM NA TE FITNESY?"
... czyli ja, 15 minut po wejściu na zajęcia.

Nigdy nie sądziłam, że z własnej, nieprzymuszonej woli pójdę na jakiekolwiek zajęcia sportowe. W życiu! O wiele bardziej kręci mnie siedzenie z laptopem, oglądanie seriali (thanks, netflix), jutubów, no i wiecie, leżenie w łóżku. 
Ale poszłam do pracy, nasłuchałam się od dziewczyn o tych multisportach, o tych brzuchach płaskich, zgradnych tyłkach i innych AC, OC, czy TBC. I sobie w sumie pomyślałam, że może będzie fajnie?
No, ale miałam zacząć od czegoś lekkiego, a nie, poszłam w niedzielę na jakieś zgrabne uda i pośladki. Serio? Co Ci do łba strzeliło, dziewczyno? - przeklinałam siebie w myślach po 3 pierwszych skokach, które nadal nie wiem, w jakieś kolejności się robi. Ale nie uciekłam, przetrwałam i wiecie co? 

Było fajnie.

Może gdzieś po drodze myślałam, że wyskoczenie z okna będzie lepszą alternatywą, niż "góra, góra! Opuść! Flex! Puls!", ale koniec końców, gdy usłyszałam "Dziękuję na dzisiaj, zapraszam za tydzień", to tak mi się smutno zrobiło, że już koniec, bo jak to. 

Fajnie jest zrobić coś dla siebie. I trochę mi szkoda, że ogarnęłam to dopiero teraz. 

Ja chcę jeszcze raaaaaaaaaaaaaaaaaz!


(A jak będę mieć czas, chęci i humor, to może pokażę Wam trochę foteczek z wakacji, chcecie?)

22:41

Throwback

Internet to przestrzeń, w której nic nie ukryjesz. W ten sposób dotarłam dzisiaj do photobloga z 2012r, bloga z 2010 i zastanawiam się, co ja wtedy miałam w głowie? Czy chciałam "grać" mądrzejszą niż byłam?
Znalezione na web archive pozostałości sprzed 8 lat mojego ukochanego (wówczas) bloga, na którego poświęciłam mnóstwo czasu, a zdarzało się, że pisałam i codziennie, pokazały mi, że przeszłam chyba wszystkie stany emocjonalne, a przynajmniej tak wnioskuję po tytułach postów, bo nie jestem w stanie dotrzeć do samych notek. Zastanawiam się jednak, co zawierały wpisy o tytułach "Wstyd . Nienawiść ." czy "Miłość ."  I DLACZEGO WSTAWIAŁAM SPACJE PRZED KROPKAMI?!
W każdym razie, czasy Onetu, bo wtedy jeszcze tam blogowałam, były mimo wszystko niezapomniane. Do tej pory pamiętam modę na ocenialnie, zresztą sama w kilku oceniałam, a tych, które mojego bloga oceniały, nie zliczę. Dlaczego wtedy to było takie fajne, dlaczego aż chciało się, aby ktoś nas oceniał, zgłaszało i czekało, aż ta ocena się pojawi?
Pamiętam też kreatywne (jak wtedy, przynajmniej mi, się wydawało) ramki z linkami, gdzie np. wpisywało się cytaty - no wiecie, jeden link to jeden wers, czy statystyki, które mówiły o tym, ile osób było na blogu, a ile się wypowiedziało. Oczywiście nie można było zostawić Onetowego stylu, wpisywało się swoje własne treści.
I jak tak myślę, że opisywałam dzień po dniu, ktoś to jeszcze czytał, a na dodatek komentował to chciałabym cofnąć się w czasie i spytać samej siebie po co?
Ale za chwilę ogarniam, że nadal to samo robię na Twitterze.

Ech, myślałam, że dorosłam i zmądrzałam, ale chyba się właśnie przyznałam, że nie.



A następnego wpisu spodziewajcie się, jak wrócę z wakacji. To będą wakacje życia, rzekłam!

20:55

Błędne koło

Tak dzisiaj doszłam do wniosku, że żyję w błędnym kole. Może nie tylko ja, może jest nas więcej? Natchnęła mnie do tego, cóż za śmieszny przypadek, herbata, pita rano przed wyjściem na pociąg.

Jest 22 sierpnia. Pogoda iście jesienna, rano 11*C, aż chce się założyć sweter, opatulić nim i założyć grube skarpety, a potem trzymając w rękach kubek gorącej herbaty. I właśnie wtedy doszłam do tego wniosku.

Lubię chyba każdą porę roku, z każdej potrafię wyciągnąć chociaż jedną przyjemną, fajną rzecz. Ale im dłużej dana trwa, tym bardziej chcę już tę kolejną. Męczy mnie coś, co na początku wydawało się być najsuper z danej pory roku. A co za tym idzie:

Wiosną chcę lato, bo wreszcie będzie pora i pogoda, na krótkie spodenki, co z tego, że mogę założyć lżejszą kurtkę? Krótkie spodenki, sandałki, żadnych swetrów, sweterków, wychodzę z domu jak stoję i nie martwię się, że będzie za gorąco, czy za zimno.

Latem chcę jesień. Ile można prażyć się w tych nieszczęsnych krótkich spodenkach, które może odsłaniają nogi? Jest za gorąco, niech już będzie chłodek. Niech będzie już jesień, ciepłe swetry, gorąca czekolada (kto to widział latem pić gorącą czekoladę z cynamonem?), świeczki (przecież wtedy jest klimat), kolorowe liście leżące na ławkach w parku i przyjemnie chłodne poranki.

Jesienią chcę zimę. Ech, przecież męczą mnie te mgły, te liście, które z biegiem czasu (i spadającym deszczem) stały się nieestetyczne, za zimno na trampki, ale jednak nieco za ciepło na kozaki, no i tak ciężko dopasować kurtkę do pogody... Poza tym zimą będzie pięknie, śnieżnie, no na pewno będzie lepiej!

A zimą chcę wiosnę. Tak, wiem, święta, koniec roku, piękna atmosfera, lampki (sezon świąteczny w galeriach handlowych od października), znowu ta gorąca czekolada... No ale ile można wychodzić rano na mróz, chodzić z czerwonymi od zimna policzkami, a przecież jak zawieje i zaśnieży to nie widać, gdzie chodnik, a gdzie trawnik. Wiosno, przyjdź, nie chcę tych grubych płaszczy, szalików, czapek... Idź sobie, zimo.

I tak w kółko.

Żyję w błędnym kole. Tym samym dzisiaj uśmiechnęłam się na myśl, że jesień będzie mi sprzyjać noszeniu mojego ulubionego kapelusza, mocno pomalowanych ust i najwygodniejszych w świecie botków na wysokim słupku. Nawet jakoś nie przeszkodził mi fakt, że wyszłam z domu z herbatką w kubku termicznym (z Kubusiem Puchatkiem).

Za trzy miesiące ponarzekam na jesień, przecież już mi się znudzi, o!

11:07

Czy istnieje życie po studiach?

Istnieje. I samo się nie poukłada.

Stało się, ponad tydzień temu poszłam na wydział, usiadłam pod gabinetem promotora i czekałam jak na szpilkach, na swoje nazwisko. Usłyszałam. Weszłam i... się obroniłam. Skończyłam studia.
Pięć lat na jednym wydziale, niektóre bardziej, niektóre mniej intensywne. Milion prezentacji, wydrukowanych raportów, trochę przeczytanych książek.
Wszystko to dobiegło końca, pora więc zabrać się za swoje życie, wziąć je w swoje ręce. Tylko jak?

Pierwsze godziny po obronie, kiedy w ogóle zaczęło do mnie docierać, że to już, że koniec, że udało się, spędziłam na świętowaniu, spaniu, podróży. A potem obudziłam się we Wrocławiu i zaczęłam chodzić z zacieszem na twarzy. Weekend tam spędziłam, ale pora wrócić do rzeczywistości.
Hej, już nie jestem studentką, nie mogę się wymigiwać, że muszę się uczyć! Bo nie muszę. To znaczy, chcę dalej się rozwijać, ale nie muszę chodzić na zajęcia, siedzieć nad książkami... Mogę robić co chcę.*

Poniedziałek. Nic szczególnego, od ponad roku wsiadam w tramwaj/pociąg i jadę na drugi koniec miasta. Wcześniej - na staż, ale teraz wreszcie mogę mówić bez żadnego zastanawiania się - do pracy. Tak, tak, jestem przypadkiem, który skończył studia i ma pracę. W zawodzie. Nie tym z magisterskich, ale licencjackich. Ale zawód, to zawód. A mi się udało. :)

I zaczynamy. Aż do emerytury. Czy zawsze etat? Czas pokaże. Wczoraj rozstałam się ze sporą ilością rzeczy, które zalegały, a miałam się tym zająć "po obronie". A teraz? 40h w tygodniu na etacie, urlopy, żeby móc zrobić coś fajnego. Planowane remonty, zmiany, wyjazdy.

Jakoś to będzie. Jakoś sobie poukładam to życie po studiach. Bo ono istnieje, tylko trzeba się za nie zabrać. Samo się nie zrobi. :)

* dlatego planuję sobie naukę języków. Aktualnie na Duolingo zaczęłam chyba 5 kursów, ale umówmy się, wystarczą mi dwa. 

09:44

Miesiąc pierwszych razów

Kiedy ostatnio zrobiłeś coś po raz pierwszy i co to było? 
Luty, jak się okazało, był miesiącem moich pierwszych razów. Nie było ich spektakularnie dużo, ale kilka na pewno. I chyba ze wszystkich, poza jednym, jestem nawet dumna.
Dzięki mojej chorobie, która niestety, postanowiła mnie w lutym odwiedzić ponownie i zamęczyć, ile się dało, miałam dużo wolnego czasu. Zaczęło się, jak zwykle, niewinnie, myślałam, że wezmę leki, przejdzie i będę normalnie funkcjonować. Ale nie. Standardowe zapalenie gardła postanowiło przenieść się na krtań, dzięki czemu po raz pierwszy "siadło mi audio", a rozmowa ze mną prawdpodobnie przyprawiała rozmówców o wewnętrzne salwy śmiechu. Siedzenie w domu zaowocowało kulinarnymi rewolucjami w moim wydaniu. I tak, po raz pierwszy ugotowałam zupę (23 lata to chyba całkiem spoko wiek?), i choć na razie jest to jedyna zupa, jaką umiem zrobić, to jednak od czegoś trzeba zacząć! Ponieważ gotowanie i siedzenie w kuchni od zawsze mi się podobało, kolejnym celem moich kulinarnych wariacji zostało ciasto drożdżowe, które o dziwo, wyszło całkiem niezłe (jak na pierwszy raz). Do tego na końcu miesiąca dołączyła pierwszy raz robiona samodzielnie lasagne (chociaż uważam, że ta z biedy jest lepsza) i... pierwsze w życiu bułki. Nie wiem, nie pytajcie, byłam zbyt leniwa, żeby iść i kupić bułki, więc sobie je upiekłam (warto zaznaczyć, że w każdej tej przygodzie wspierał mnie K.). Trochę śmieszne to, że bułki zajęły nam w zasadzie pół dnia, a do sklepu mamy 6min pieszo, ale nie mogłam się powstrzymać. 
Po raz pierwszy też pisałam magisterkę (tak! wreszcie!) i siedziałam raz do 5 nad ranem, ale udało się. (Oczywiście, gdy już tego dokonałam, nie po raz pierwszy przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie zostawię wszystkiego na ostatnią chwilę.)
Jeśli zastanawiacie się, czemu generalnie moje umiejętności kulinarne leżą i kwiczą, to już tłumaczę -  z braku czasu. Ale spokojnie, siedzenie w kuchni polubiłam jeszcze bardziej, więc już myślę, co zrobię, gdy tylko znajdę czas!

Także ten, zaczynam umieć gotować. Szukam męża! 

21:20

Styczniowe podsumowanie

Styczeń minął. Nie wiem, kiedy. Po prostu, był i nie ma. Przyszedł czas na podsumowanie, więc zapraszam, wprowadzę Was w świat moich sukcesów i porażek.

Miesiąc (i rok) zaczął się na kanapie, z szampanem, przed telewizorem, ale mimo wszystko, chyba najbardziej liczy się to, z kim go rozpoczęłam. Tym sposobem zaczęliśmy nasz drugi wspólny rok. 
Postanowiłam pobawić się w #365project na Instagramie, ale jak możecie się spodziewać (i ja też), po dwóch tygodniach zapomniałam... a może po prostu stwierdziłam, że nie chcę czuć na sobie presji "musisz, no musisz zrobić zdjęcie na instagram!" i przestałam. Zauważyłam, że w ogóle robię mniej zdjęć. 

Uczelnia skończyła się dla mnie 12.01, kiedy byłam na ostatnim egzaminie. No, ale nie oszukujmy się, widmo magisterki nadal nade mną wisi. 
Z serii ukulturalniania się: teatr raz, kino dwa, koncert raz. Wow, to całkiem sporo jak na jeden miesiąc.


Całkiem fajny spektakl.


Lorein, 15.01.17, Przysucha♥


Ogólnie, trochę się stresowałam, a na sam koniec miesiąca zachorowałam i takim sposobem siedzę w domu 7. dzień, a końca raczej nie widać. 
Nie wiem, czy tylko ja nie znoszę być chora, ale jestem wykończona i fizycznie i psychicznie. Chorowanie jest złe. Szczególnie, gdy masz tyle do zrobienia, a jedyne, na co Cię stać to spanie 4h w dzień/leżenie w łóżku/wypluwanie płuc/umieranie to z zimna, to z gorąca. To prawdopodobnie dlatego nadal nie napisałam nic w pracy magisterskiej (chciałam, ale... nie). Szczerze, mam dość tego stanu!

Godne polecenia:

Film: 
Po prostu przyjaźń (na którym byłam w kinie) - poszłam nie czytając opisu, ale spodziewałam się raczej komedii romantycznej, a tu miło się zaskoczyłam. Przyjemny film na wieczór z koleżanką i winem (ewentualnie wybierz jedno).

Piosenki: 

Lorein - Złamania (promomix) A za dwa dni premiera! ♥ Już do mnie idą, więc pewnie niedługo coś o tym napiszę! :)


Jak Wam minął styczeń? :)

20:45

Nowy rok, stara ja!


Pół żartem, pół serio, to chyba jedyny tytuł, jaki pasuje w tym momencie i do posta i do mojej sytuacji. Tęskniliście? 

Ja naprawdę wiem, że miałam być tu... regularnie. Ale czy ktokolwiek jeszcze mi wierzy? No, właśnie, sami sobie odpowiedzieliście.

Całe szczęście przyszedł nowy rok, więc mogłam wszystko zacząć od nowa, ale nie oszukujmy się, ja się nie zmieniam (przynajmniej jeśli chodzić o kwestię regularności, którą zagubiłam w 2013 roku). Dalej odkładam wszystko na potem, ale przynajmniej to, że mnie nie było na blogu, mogę bardzo ładnie usprawiedliwić: nie miałam o czym pisać, więc po co pisać?
Copyright © 2014 wracanki , Blogger