22:09

Nie możesz być idealna

To znaczy możesz, ale po co?

Odkąd pamiętam, zawsze zazdrościłam (?) innym tego, że są w czymś lepsi. W podstawówce zazdrościłam moim koleżankom, że ze wszystkich ćwiczeń dostawały największe słoneczka, czy inne uśmieszki. Byłam pod wrażeniem, że poza tym, że są takie mądre, to jeszcze tak ładnie piszą, mają idealnie prowadzone zeszyty, że kolorują najładniej. A nawet, że biegają szybciej ode mnie (nawet powiedziałam o tym mamie: "mamusiu, bo ja biegam najwolniej, jestem najgorsza w klasie"). A ja po prostu byłam. Byłam dobra, ale nie najlepsza. Nigdy nie udało mi się mieć najwyższej średniej w klasie czy najładniejszych rysunków. Nie byłam idealna, przez co było mi nieco przykro, bo przecież inni byli. A przynajmniej ja tak to widziałam.

Potem poszłam do gimnazjum I znów. Znów wszyscy lepsi. Znów ludzie (na pozór) idealni. I ja. Ja, która znów byłam dobra, może nawet ponadprzeciętnie, ale nie najlepsza. Zaczęłam więc się udzielać. Jeden konkurs, drugi, piętnasty. Jedno koło zainteresowań, drugie, piętnaste. Ale nigdy nie byłam tą najlepszą, nie robiłam nic idealnie.I znów gdzieś w środku ten zawód, że przecież inni mogą. A ja nie.

Liceum minęło mi dość szybko i chyba właśnie wtedy zaczęłam myśleć, że przecież nie muszę być idealna. Nie byłam, nie jestem i pewnie nie będę. Ale robiłam wszystko tak, jak potrafiłam. A nawet, jak nie robiłam, to potem starałam się bardziej.

Studia jeszcze bardziej mi to uświadomiły. Chociaż, może raz czy dwa udało mi się mieć najwyższy wynik z kolowium. Hurra! Ale co z tego? Skoro wykułam, zaliczyłam, ale nic nie pamiętam?

I mamy teraźniejszość.
Może nie jestem najlepszą osobą w moim teamie, bo przecież nadal trochę się uczę, ale jednak ktoś tam mnie docenia. Poza pracą, może nie mam super organizacji czasu i ciągle brakuje mi tych dwóch czy trzech godzin, więc moje mieszkanie nie wygląda, jakby przed chwilą odwiedziła je perfekcyjna pani domu, a ja nie biegam co drugi dzień na fitness. Bo po co mam być idealna?

Wystarczy przecież, że jestem szczęśliwa. 
I na to moje szczęście nie ma wpływu ta butelka, która gdzieś tam obok łóżka leży, czy ten kilogram soli, którego nie kupiłam, bo znów zapomniałam.
Nie muszę być idealna, bo właśnie dlatego, że nie jestem, daję sobie prawo do popełniania błędów, do zapominania. Pozornie łatwo jest mieć zorganizowane życie, na wszystko czas, idealnie wyprasowane spodnie, koszulę, czy zawsze idealnie wyprostowane włosy.
A ja lubię to moje wstawanie o 6:30, gdy o 7:00 mam tramwaj i w pośpiechu prasuję te nieszczęsne rękawy koszuli. Lubię móc wrócić do domu i olać te talerze stojące w zlewie, czy pranie czekające na wypranie. Czasem wpiszę na zamówieniu 500 zamiast 50, ale nikt nie jest nieomylny. A czasem zamówię 12 zgrzewek mleka. Zdarza się.
Nie planuję dnia co do minuty. W zasadzie przestałam planować cokolwiek, bo jednego dnia  mam ochotę wrócić do domu i leżeć, a następnego stwierdzam, że to pora na przygodę i ładuję się do pierwszego możliwego pociągu do stolicy.
Jedyne, co planuję to weekendy, ale wiem tylko tyle, gdzie będę (albo gdzie mnie nie będzie).
I ten cały bałagan, to nieuporządkowanie, ten brak jakiejkolwiek idealności sprawia, że daję sobie miejsce w życiu na to, aby być szczęśliwą.
Bo dzisiaj mogę być szczęśliwa, bo mogłam pojechać do pracy rowerem, a jutro będę szczęśliwa, bo zjem dobry obiad. A jeszcze pojutrze, bo zrobiłam dwa prania, zmywanie i w ogóle jest fajnie.

Tylko po co ta presja, że musimy być idealni? Skoro nic nie musimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 wracanki , Blogger