Listopad był miesiącem, na który czekałam z prostej przyczyny - od kilku lat nienawidzę października i chciałabym, aby skończył się jak najszybciej. Gdy obudziłam się pierwszego listopada byłam tak szczęśliwa, że nawet deszcz i temperatura za oknem nie były mi straszne. A teraz jedenasty miesiąc roku dobiega końca, zatem pora na podsumowanie.
W listopadzie byłam we Wrocławiu (za którym się stęskniłam po 4 miesięcznej nieobecności, choć jeszcze przed wakacjami bywałam tam przynajmniej raz-dwa razy na miesiąc), odwiedziła mnie Daria prosto z Krakowa. Zaczęła się zima (na zewnątrz, wszyscy wiemy, że na kalendarzową musimy jeszcze poczekać). Żadnego koncertu (odpuściłam ukochane Bułki na rzecz koncertu, na który pojadę w czerwcu, a happysad z dwóch powodów, nieistotne), natomiast już drugi miesiąc z rzędu udało nam się iść do teatru (w grudniu idziemy też!). Zrobiłam spore, jak na siebie, zakupy ubraniowe, kupiłam kilka książek (żadnej jeszcze nie przeczytałam w całości). No i wróciłam na bloga.